Na początku jest zabawa, miłość, wolność! Dopiero później dowiadujesz się w jakiej tajemnicy się znajdujesz...
Nie jesteś zalogowany na forum.
- Z twoich ust to chyba tak - zaśmiałam się. - Lepiej skręć tam - Wskazałam w prawo. - Jak pojedziesz prosto to będzie dalej. Przynajmniej w końcu przestaje padać...
Życie stawia przed tobą wymagania na miarę sił, które posiadasz. Możliwy jest tylko jeden bohaterski czyn: nie uciec.
Offline
Skrecilem tam gdzie kazała dziewczyna.
Offline
Spojrzałam za okno i nie odzywałam się. Czułam się strasznie niezrecznie i irytowalo mnie to, że nie mogę wymyślić tematu do rozmowy, aż z tego wszystkiego rozbolał mnie brzuch. Uhh...
Życie stawia przed tobą wymagania na miarę sił, które posiadasz. Możliwy jest tylko jeden bohaterski czyn: nie uciec.
Offline
-Co lubisz robić?
Offline
- Lubię się uczyć. - Uśmiechnęłam się krzywo, spoglądając na Kordiana. - Dziwne no nie - zaśmiałam się.
Życie stawia przed tobą wymagania na miarę sił, które posiadasz. Możliwy jest tylko jeden bohaterski czyn: nie uciec.
Offline
- Nie, też lubiłem się uczyć...
Offline
- O - mruknęłam zdziwiona. - Poznawanie nowych rzeczy jest super - stwierdziłam. - Najbardziej lubię to, żw nauczyłam się jeździć samochodem - przyznałam
Życie stawia przed tobą wymagania na miarę sił, które posiadasz. Możliwy jest tylko jeden bohaterski czyn: nie uciec.
Offline
Pokiwałem głową. Byliśmy już niedaleko domu dziewczyny.
-Czemu dolaczylas do sekty?
Offline
- Bo mnie do niej wyciągnęli - mruknęłam, a mój humor nagle się zepsuł. - Nie chcę o tym rozmawiać.
Życie stawia przed tobą wymagania na miarę sił, które posiadasz. Możliwy jest tylko jeden bohaterski czyn: nie uciec.
Offline
-Okej...
Offline
Zajechaliśmy pod mój dom.
- Dzięki - mruknęłam, wysiadając z samochodu. - Wiszę Ci przysługę. - Uśmiechnęłam się.
Życie stawia przed tobą wymagania na miarę sił, które posiadasz. Możliwy jest tylko jeden bohaterski czyn: nie uciec.
Offline
-Wystarcza mi twój uśmiech. /Kordian nie zarywaj xD/
Również się usmiechnalem.
Offline
Zesztywniałam. Ostatnio tak krępowałam się jakąkolwiek rozmową...
- Okej, okej... - Mruknęłam, zamykając drzwi. Pomachałam na odchodne i weszłam do budynku.
Życie stawia przed tobą wymagania na miarę sił, które posiadasz. Możliwy jest tylko jeden bohaterski czyn: nie uciec.
Offline
Gdy dziewczyna weszła do budynku, odjechalem.
Offline
Wybiegłem na ulicę rozglądając się. Czułem jak adrenalina pompuje mi się do żył.
- Charlotte!!!- zobaczyłem jak dwójka mężczyzn znika za rogiem. Nieśli Charlotte, która próbowała się wyrwać.
"Pomocy"- chrypliwy krzyk zniknął w jednej z uliczek. Pobiegłem za nim. Pędziłem. Przeskoczyłem nad maską samochodu próbując przedostać się przez ulicę. Widziałem jak pakują ją do wielkiego czarnego vana. I jak próbują odjechać, jednak jestem szybszy. I może gdyby nie, że wszelkie siły skupiłem na tym, by go dogonić, zauważyłbym snajpera, który strzelił mi prosto w pierś.
.
Mała strzałka z rozetką wbijała mi się idealnie po środku piersi. Wpatrywałem się w nią zszokowany. Wyrwałem ją i chciałem zrobić jeszcze jeden ruch, jeszcze jeden krok. Ostatni raz spojrzałem na to jak wóz się cofa. Moje oczy zaszły mgłą i nawet nie poczułem, jak upadłem na twardy beton.
People keep asking if I'm back and I haven't really had an answer...But now, yeah, I'm thinkin' I'm back!
Offline
Jeden z nich objął moje ręce, drugi nogi. Zakneblowali mnie, jednak udało mi się wypluć knebel i raz krzyknąć pomocy. Widziałam Arwella. Wiedziałam, że mnie dogoni, widziałam to. Widziałam jak biega. Widziałam też snajpera. Chciałam krzyknąć, ale nie mogłam. Poczułam jak zostałam wrzuca do busa. Widziałam jak biały T-shirt Arwella delikatnie barwi się na czerwono. Widziałam, jak upada.
.
Wóz w którym byłam powoli się zaczął cofać. Okazało się, że mężczyzn jest co najmniej sześciu. Trzech z nich podnieśli ciało Arwella i wrzucili je na podłogę vana. Zamknęli drzwi i powoli ruszyliśmy. Jeden z nich pomógł mi usiąść, rozwiązał knebel.
- Przepraszamy, za te niedogodności panno Jensen, niestety wiedzieliśmy, że takie środki będą niezbędne. - plama na koszulce Arwella nie była duża, była wręcz mała. Nie dostał kulą. Dobrze. - wreszcie mamy zaszczyt poznać cię osobiscie- mężczyzna miał wschodnią urodę i lekko zaciągał mówiąc po angielsku. - Hilal Ibn Al- Safi- podał mi dłoń na którą rzuciłam jedynie pogardliwy wzrok. - osobisty doradca i zastępca Mohameda- moje oczy rozszerzyły się że strachu.
- Nnie rozumiem, co to ma wszystko znaczyć?
Wiadomość dodana po 10 min 10 s:
Teraz to mężczyzna zrobił wielkie oczy.
- Oh, czyli wasz wielki Hans nic nie powiedział swojej małej żyle złota? Chcieliśmy przeprowadzić małą transakcję, jednak ten tu obecny pan Knight jak mniemam, pan Thompson i jeszcze jeden nam przeszkodzili. I naszkodzili. Jednak, mimo wszystkiego. Jesteśmy skłonni się dogadać i dać tobie osobiście wybór. Obserwowaliśmy cię od paru tygodni i wyczekaliśmy na dogodny moment, więc, czy jesteś skłonna dojść do porozumienia?
- Ja... Co?!- to wszystko działo się za szybko, zbyt szybko. A brak snu, mimo nadrobienia go przez ostatnie parę dni wciąż wdawał się we znaki. - Czy... Czy on żyje?- kątem oka spojrzałam na wykrzywione ciało Arwella. Mężczyzna skinął na jednego z podwładnych, który sprawdził mu puls i oddech. Skinął potwierdzając.
- Widzisz, daliśmy mu dawkę jak dla nosorożca, ale jak widać zuch chłopak radzi sobie. A będzie naszą kartą przetargową na wszelki wypadek.
- Wciąż nie rozumiem. - powiedziałam już pewnym głosem. Tak jak mnie Arwell kiedyś uczył. "Co by się działo, patrzysz temu komuś w oczy i samym wzrokiem mówisz 'Jestem od ciebie lepsza chuju' musisz patrzeć tak, by nawet mając niewiadomo jaką przewagę zaczął się ciebie bać. By zasiać w nim to ziarnko niepewności.
Wiadomość dodana po 33 min 22 s:
- Oh, widzę, że naprawdę jesteś niedoinformowana. Wasz Hans, jakiś bardzo skryty jest. Czyżby maniak kontroli?- czy Hans naprawdę ukrywał coś, co dotyczy mnie?- no więc do sedna. Wybaczam ci, że nic nie wiesz. Mamy dla ciebie propozycję. Przejdziesz do nas, zaczniesz dla nas pracować, pokażesz nam swoje elektromaszynowy. My- wskazał ręką na wszystkich w vanie- ofiarujemy ci wolność. Będziesz tworzyć dla nas kolejne dostawy, ale też będziesz mogła wyjechać stąd. Zamieszkać gdzie chcesz. Pracować gdzie chcesz. Nie będziesz musiała błagać o urlop, którego i tak u nich nigdy nie dostaniesz. Dogadamy się, twojego przyjaciela odstawimy na.miejsce i- położył rękę na sercu- obiecuję, że gdy się obudzi prędko wróci do siebie. - zignorowałam jego słowa. Chciałam je zignorować. Wolność.
- To i tak nie ma sensu. - zrobiłam bitchy face. - Gdy tylko opuszczę Las Vegas włączy się alarm. Każdy z nas ma chip. Jeżeli chcecie być bezpieczni, lepiej od razu nas wysadźcie, inaczej nasi szybko nas znajdą.
- Mówisz, o tym samym chipie, który zdezaktywowałaś u siebie, by móc się potajemnie wybierać na przejażdżki za Las Vegas? Czy może tym, który u Pana Knighta działa na trochę innej zasadzie? I w ramach zaufania i podziękowań pan Hans zlikwidował u niego funkcje śledzenia, by dać trochę prywatności?- otworzyłam usta i natychmiast je zamknęłam. Skąd oni wiedzieli takie informacje? Dlaczego... Dlaczego Arwell mógł wszędzie podróżować. I to bez wiedzy innych. Dlaczego Hans aż tak mu ufał. Przełknęłam głośno ślinę- no to jak będzie kochanieńka? Kończymy sprawę?- czułam jak wyjeżdżamy na inną drogę. I jak przyśpieszamy. wolność. Wolność. Wolność. Wolność. w kółko chodziło mi po głowie. Gówno a nie wolność. Co jak co, ale coś tam jednak się podsłuchała o Mahomedzie. Wiedziałam jak to jest pracować u niego. Szczególnie będąc kobietą.
- Nie. - odpowiedziałam. Hans dał mi wszystko. Szanse na nowe życie. Pomógł mi skończyć studia. i zabrał wszystko Ale potem... Potem...- nnie odpowiedziałam mniej pewnie. Wolność. - Nie będę pracować dla Kebsa. Nawet jeżeli wącha kwiatki od spodu.
- Ty mała larwo- jeden z mężczyzn obok mnie rzucił się na mnie. Poczułam jak uderza mnie w kość policzkową i jak sygnet rozrywa mi skórę na twarzy. Przygryzłam język, poczułam metaliczny smak.
- Abdullah, wystarczy. - Hilal spokojnie powiedział. splunęłam ziemię. Podwładny odsunął się. Odgarnęłam. Włosy z twarzy. - Cóż, może inne argumenty przejdą ci do rozumu. Dajemy ci szansę. Możesz żyć i pracować dla nas, albo...
- Mogę nie żyć i nie pracować dla nikogo. - dokończyłam. - Niestety trafiliście na złą osobę. Moje życie nie jest dla mnie...- poczułam jak zakładają mi maskę z gazem na twarz. Poczułam jak odpływam.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Zaraz po rozmowie z Hansem poszłam po szczura i wyszłam na ulicę. Poszło łatwo, zbyt łatwo. Coś było nie tak. Szłam wzdłuż ulicy z moim zwierzem w ręce. Próbowałam się uspokoić. Wdech. Wydech.
Wolna. Jesteś wolna. Ale tylko na pięć miesięcy. Nie ekscytujące się zbyt bardzo. Ale mogę wyjechać, daleko stąd. Będą cię monitorować. Co jeżeli Hansowi jednak coś odwali, i będzie kazał mi wrócić?Nie wrócisz. Nie wrócisz, możesz wyjechać i w ogóle nie wracać. Nie. Wrócę. Muszę wrócić. Muszę dokończyć to, co zaczęłam. Muszę. Odetchnęłam pełną piersią. Co się ze mną dzieje? Co się w ogóle dzieje. Niecałą dobę temu byłam żywcem zakopana razem z Arwellem. Zajebiście się odwdzięczasz za uratowanie życia- odezwał się jego głos w mojej głowie. Nogi coraz szybciej niosły mnie do domu, jednak gdy do niego weszłam było za cicho, za spokojnie, za zwyczajnie. Jeszcze 24h temu byłaś na skraju śmierci. Dobrze, i tego potrzebowałam. Potrzebowałam adrenaliny, wyzwania. Wolności. Spędziłam pod prysznicem ponad godzinę, dokładnie umyłam głowę i opłukałam się z piachu. Czułam się jak nowo narodzona. Za cicho. Wyszłam z powrotem na ulicę. Nawet nie wiem kiedy, ani jak nogi poniosły mnie przed bar. Ciekawe, czy on jeszcze tutaj gra. Spokojnym krokiem weszłam do środka. Po chwili usłyszałam męski głos... Tak, to na pewno jego głos. Stanęłam jak zwykle w kącie opierając się o ścianę.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Siedzieliśmy na murku przy jednej z ulic na obrzeżach miasta. Naqet nie sądziłem, że w tym mieście może być tak spokojnie. Jedliśmy chińszczyznę z ulubionego baru Charlotte. Obydwoje machaliśmy nogami, które nie dotykały ziemi.
- Coś cię trapi. - zauważyłem wciągając długą kluskę.
Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch.
Offline
Westchnęłam.
- Pokłóciłam się z przyjacielem. /FRIENDZONE FRAJERKI/ Zresztą, nienazwałabym go nawet tak. Widzisz, wyjeżdżam i trochę źle mi z tym, bo jak wrócę wszystko już może być inne. Tyle, że on też nie jest bez winy i...- zaczęłam się plątać. - Widzisz, co byś zrobił z człowiekiem, który w przeszłości był zły, bardzo zły, ale który się zmienił. Tyle, że jesteś jedną z niewielu osób, które pamiętają go takiego, jakim był. I nie wiesz czy zmienił się naprawsę, czy nie, bo cały czas się go boisz i nie potrafisz mu wybaczyć. - gdy skończyłam czułam jak serce mi wali w piersi i mam przyśpieszony oddech. Tak dawno chciałam to wyrzucić z siebie. - Mam nadzieję, że nadąrzasz- moje jedzenie kompletnie wystygło.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Zastanawiało mnie, co ta dziewczyna musiała przejść. Gdy zaczęła się bardziej emocjonować w jej głos wkradł się ledwo słyszalny, obcy akcent, ale nie udało mi się go dokładniej określić. Brzmiał z pewnością europejsko.
- Spokojnie, nadążam- zamilkłem na dłuższą chwilę zaatanawiając się co powiedzieć. - Myślę, że... Powinnaś z nim porozmawiać, a jak nie, to nikt cię nie zmusi do przebywania z nim- uśmiechnęła się, lecz jej oczy pozostały smutne. - Prawda?- dodałem z lekką troską w głosie.
Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch.
Offline
- Nie no tak, oczywiście, że tak- chyba. Teoretycznie. - przepraszam za to, nie powinnam tak się wyżalać- zaśmiałam się nerwowo- ale jesteś jedyną osobą, która teoretycznie ma obiektywne spojrzenie na to. - odgarnęłam włosy za uszy i zabrałam się za kończenie jedzenia.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Machnąłem tylko ręką.
- Po części rozumiem co czujesz. - napotkałem jej pytający wzrok. - Uwaga, teraz będzie historia życia Jaxona Knighta- usiadłem pp turecku, związałem włosy w lekki kucyk i przyjąłem pozę typowej plotkareczki. - otóż widzisz, nie rozmawiałam z ojcem od... Od w sumke nie wiem. Nienawidzę go.
Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch.
Offline
Przechyliłam głowę patrząc na niego z żalem.
- Nie mów tak. On na pewno...
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Wysunąłem dłoń w jej strone w obronnym geście.
- Spokojnie, pozwól mi dokończyć. Otóż gdy byłem w pierwszej klasie liceum poznałem chłopaka. Miał na imię Brandon, był w drużynie footballowej i był takim idealnym, popularnym chłopakiem w szkole. I ja... I my byliśmh razem. Zakochani w sobie, on był po prostu idealny. I mój ojciec nasz przyłapał. I wpadł w szał i mnie pobił, ja wtedy byłem o wiele drobniejszy niż teraz. Zwyzywał mnie i nawet mamie prawoe się dostało gdy chciała mnie bronić. Najgorzej było, gdy zaczął gadkę, o moim starszym bracie, który wtedy służył w wojsku i był zaręczony. Powiedział, że jestem cipą i zakałą rodziny i, że dla niego mógłbym być martwy.
Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch.
Offline
- On na pewno nie miał tego na myśli
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline